Pisanie Fausta

Świat się śmieje, nieświadomy swej niewoli. Kartki starego testamentu wiatr przekłada. Ja piszę Fausta. Faust gotowy, niemal jak żywy stoi przede mną. O Boże! Cały we  krwi, a mięśnie i ścięgna wszystkie na wierzchu, pytam się: "Fauście, gdzie żeś skórę zgubił?". Mówi: "Poszła na oprawę dla starego testamentu". Mówi do mnie potem głos "Zabij!". Trzymam się szyi, krew wycieka z kart starego testamentu, ja z nożem. Wściekły. Myślę sobie, nie mogę. Nie zrobię tego, Fausta nie zabiję tak długo nad nim pracowałem. A jest jeszcze niekompletny, moje dziecko. Leży bez własnej skóry.
Potem kolejna scena. Miotany licznymi oznakami szaleństwa. Faust a w ręku ma ogromny pilnik, taki rzemieślniczy i rogi piłuje. Mówi do mnie, te rogi go bolą. On już tak nie może i ta głowa go boli. Mówi weź młotek, walnij w tę głowę. Aż czaszka się rozsypie. Aż mózg się wyleje. On już Faustem być nie chce. Mówię: "Spokojnie moje dziecko, zrobię cię satyrem. Ty lubisz satyrę". Faust zawołał: "Satyr! Jak to satyr, toż on też ma rogi!" Mówię: "To nieważne, wszystko nieważne. Wezmę ten młotek". Wziąłem ten młotek zrobiłem zamach. Po chwili Faust leży, połowy czaszki nie ma. Cały we krwi. 
Ocknąłem się. Patrzę, okno otwarte kartki wywiało. Fausta nie ma. Kilkoma kartkami wiatr się bawi, jak dmuchawcem na polanie. Wszystko stracone. Fausta nie skończę.
- Nie martw się, kawy się napij, zajmij się czymś. Nie myśl o tym - Mówi ktoś. - Swoje masz dzieci, im ojca brakuje.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

na potencję umysłu

Łódź, uniwersum, morze i metafora

Podróże międzywymiarowe